Dlaczego byłam tam, gdzie nie można być..? Kińczyk Bukowski i Opołonek

Od zarania dziejów jest tak, że człowieka ciągnie tam, gdzie iść nie może i chce próbować tego, czego nie wolno. Nie inaczej jest w przypadku gór - tych wysokich, ale i tych niższych, gdzie wiele jest ciągle miejsc zupełnie niedostępnych lub ich dostępność jest bardzo mocno ograniczona z powodu bardziej lub mniej sensownych przepisów.

W 2011 roku po raz pierwszy byłam w Bieszczadach. Spodobały mi się, choć był to jeszcze czas, gdy "pierwsze skrzypce" grały u mnie Tatry i żadne inne góry nie miały prawa zająć tego miejsca. Minęło 5 lat nim wróciłam na połoniny i od tamtej pory za każdym razem, gdy szłam z Wołosatego przez Przełęcz Bukowską na Rozsypaniec, mój wzrok przykuwał dominujący nad Połoniną Bukowską Kińczyk. Ciągnęło mnie tam niczym magnesem nie tylko ze względu na piękno, ale chyba bardziej z powodu tego, iż od ponad 10 lat wejście na Kińczyk Bukowski i Opołonek jest zupełnie zabronione.Szlak na przełęczy skręca pod kątem 90 stopni na Rozsypaniec, a na tajemniczy szczyt wiedzie prosto przez połoninę tylko zarośnięta, ledwie widoczna pośród wysokich traw ścieżka, która aktualnie służy jedynie Straży Granicznej.

Słupek nr 173.. Kińczyk Bukowski

Wielokrotnie drążyłam temat, jak dostać się tam, gdzie szlaku już od nastu lat nie ma, na dodatek w pasie granicznym, w parku narodowym i w rejonie ochrony ścisłej, gdzie obowiązuje zupełny zakaz wejścia. Okazało się, że aby wejść legalnie na Kińczyk Bukowski niezbędne jest uzyskanie zgody Straży Granicznej oraz Bieszczadzkiego Parku Narodowego. Nielegalnie byłoby trudno, gdyż od samej przełęczy teren jest zupełnie odkryty. Temat odpuściłam, aż wrócił jesienią ubiegłego roku, gdy planowaliśmy przejście Bieszczadów - obudziło się pragnienie wejścia w niedostępne rejony po polskiej stronie tych gór. Rozmaitymi ścieżkami dotarłam w tej całej procedurze do punktu, w którym uzyskanie zgody Straży Granicznej nie jest żadnym problemem, ale zgoda parku narodowego okazała się być skuteczną barierą. Po kilkukrotnym odbiciu się od ściany BdPN temat ponownie zostawiłam licząc, że kiedyś w końcu nadarzy się okazja, by wejść tam od strony ukraińskiej, gdzie różne przepisy nawet jeśli są to często działają tak trochę.. "na niby". Pragnienie, by dotrzeć tam, gdzie tylko Biesy i Czarty bywają, pozostało we mnie nadal.

Kińczyk Bukowski widziany z okolic Rozsypańca po polskiej stronie Bieszczadów

Na początku roku przeglądając internet pojawiła się przede mną informacja, iż jeden z oddziałów PTTK organizuje w lipcu weekendowy wyjazd od strony ukraińskiej na Kińczyk Bukowski i Opołonek. Szybkie pytanie do Rafała, czy jedziemy i kilka minut później mail ze zgłoszeniem nas na ten wyjazd został wysłany. Nie byłam do końca przekonana, jak to będzie wędrować w grupie zorganizowanej po górach, bo nigdy na takiej wycieczce nie byłam, ale biorąc pod uwagę, że taka okazja może szybko się nie powtórzyć, schowałam wszystkie swoje uprzedzenia do kieszeni z przekonaniem, że dwa dni da się jakoś przeżyć, a co się zobaczy, tego odzobaczyć już się nie da.

W piątkowy wieczór ruszamy z Krakowa do Krosna, skąd o 2 w nocy udajemy się autokarem przez Sanok i Ustrzyki Dolne na granicę w Krościenku. W kolejnych miastach dosiadają się uczestnicy wyjazdu - sen trochę uniemożliwia dość głośne discopolo, które szczególnie umiłował nasz kierowca. Na granicy spędzamy nieco ponad godzinę i dalej przez Chyrów, Starą Sól, Stary Sambor i Turkę kierujemy się do Sianek na Przełęcz Użocką, rozdzielającą Bieszczady Wschodnie i Zachodnie. Tam przez autokar przechodzi ukraiński pogranicznik, rzucając okiem do paszportów - znajdujemy się w rejonie przygranicznym, więc takie zastawy i kontrole to zupełna norma. Dość dziwne zwyczaje, ale tutaj liczą się pieczątki a nie logika.

Na zastawie w Werchowynie Bystrej

W końcu docieramy do Werchowyny Bystrej - chwila na przebranie się i podchodzimy do zastawy pograniczników, gdzie spędzamy niemal godzinę w oczekiwaniu na dozwiły, czyli przepustki do wejścia w pas graniczny. Jeden podpis na liście, drugi podpis.. Zamieszania stokroć więcej niż przed miesiącem w Marmaroszach na granicy ukraińsko - rumuńskiej, gdy odebranie niewielkiej karteczki ze zgodą na wędrówkę granicą zajęło nam 15 minut.

W oczekiwaniu na przepustkę

Możemy ruszać

Tutaj dzisiaj dostajemy w pakiecie na wędrówkę dwóch pograniczników i pracownika Użańskiego Parku Narodowego. W końcu pod tą zacną eskortą mundurowych zaczynamy piąć się powyżej Werchowyny Bystrej w kierunku Kińczyka.

Werchowyna Bystra

Nie ma tu żadnego szlaku - niegdyś istniał na Przełęcz Bukowską, jednak Ukraińcy go zupełnie zlikwidowali. Ścieżka jest mocno zarośnięta najpierw wysokimi trawami, a później na granicy lasu krzakami. Lokujemy się na końcu tego peletonu, toteż idziemy już w miarę przedeptaną dróżką. Dookoła unosi się intensywny zapach traw i ziół, wzmożony mocnymi promieniami słońca. Nie jest źle - grupa jest całkiem zdyscyplinowana, jedynie przeszkadza mi tempo, które jest za szybkie. Daję radę, ale jednak wędrówka w zorganizowanej grupie nie pozwala na dłuższe postoje w dowolnym miejscu, trzeba dopasować się do wszystkich.

Łąki nad Werchowyną Bystrą


Po ok. 1,5h wędrówki w górę wychodzimy pod kopułą szczytową Kińczyka Bukowskiego. Dostrzegamy ukraińskich jagodziarzy, a za naszymi plecami już coraz lepsze widoki na południe i wschód.




























Do granicy docieramy na wysokości słupka nr 174 i tutaj jest już czym cieszyć oko - na północy dolina Sanu, Sianki, gęste lasy Worka Bieszczadzkiego. Na południowym-wschodzie jak na dłoni pasmo Pikuja z doskonale widocznymi konkretnymi szczytami. Powracają do nas wspomnienia z październikowej wędrówki przez Bieszczady Wschodnie, toteż bez trudu rozpoznajemy kolejne wzniesienia, po których kroczyliśmy w ciepłe, październikowe dni, gdy góry obdarzyły nas wyjątkową, ciepłą pogodą oraz przeszywającą do szpiku kości szczerością, jakiej o żadnej innej porze roku w górach się nie doświadczy tak jak jesienią.

Wdrapujemy się na szczyt Kińczyka Bukowskiego - spełnia się właśnie kolejne moje górskie marzenie, aby stanąć tam, gdzie normalny turysta od polskiej strony wejść nie może. W "Przewodniku po Bieszczadach i Pogórzu" Władysława Krygowskiego znajdziemy taki opis Kińczyka: "Szczyt ten, najwyższy między Rozsypańcem a Przełęczą Użocką wznosi się śmiałą sylwetką, charakterystyczną dla widoku z Halicza - nad źródłowym obszarem potoku Halicz i Negryłów. Okrywa go ciągnąca się od Halicza piękna Połonina Bukowska, od istniejącej niegdyś wsi Bukowiec, na której wieś ta, i inne okoliczne, miała swoje stada bydła na wypasach".

Połonina Bukowska z widocznymi wszystkimi szczytami Gniazda Tarnicy

Do tej pory moim ulubionym bieszczadzkim szczytem był Halicz - od tej chwili to miejsce zajmuje Kińczyk Bukowski z rewelacyjnymi widokami: Ostra Hora, Połonina Równa, całe pasmo Pikuja podane jak na talerzu, Góry Sanocko - Turczańskie, całe polskie Bieszczady z doskonale widocznymi Haliczem, Krzemieńcem, Tarnicą, Rawkami, Kremenarosem, aż po Bukovske Vrchy na Słowacji oraz bliską na wyciągnięcie ręki ukraińską Pliszką o charakterystycznym kształcie. Chciałoby się, aby ta chwila i ten widok trwał przed oczyma godzinami.

Po lewej charakterystyczna "wygięta" Pliszka

Siadam na trawie i sama nie wiem, w którą stronę skierować wzrok, bo z każdej wszystko wygląda tak inaczej niż wcześniej. Budzi się też w sercu radość i może nawet jakaś satysfakcja, bo na sporej części widocznych z tego miejsca szczytów miałam okazję już być. Powracają więc wspomnienia, radości i trudy wędrówek minionych, ale też doza ciekawości, jak jest tam, gdzie jeszcze nie dotarłam - na majestatycznej Ostrej Horze zwanej "Bojkowską Kapliczką" ze względu na swój kształ; na płaskiej jak talerz Połoninie Równej czy wygiętej niczym morska fala Pliszce, która z Wołosatego jest o krok, gdyby tylko znowu otwarto przejście turystyczne Wołosate - Łubnia. Jest to ciekawość, która wędrowca zawsze popycha ku temu, aby będąc na jednym szczycie, spełniając jakieś marzenie i wypełniając swój plan, już układać wędrówkę kolejną, do której czas odliczany będzie godzinami spędzonymi nad mapami i przewodnikami.

Kińczyk Bukowski z okolic Rozsypańca Stińskiego

Lilia Złotogłów pod Kińczykiem Bukowskim - w Polsce objęta ochroną

Dalsza trasa naszej wędrówki biegnie pasem granicznym przez Stińską, Rozsypaniec Stiński, Beskid Żydowski aż do Skąły Dobosza, gdzie granica ostro skręca na nieodległy już Opołonek. Część drogi przebiega odkrytym pasem granicznym, część granicą w obszarze gęsto zalesionym bujną, starą buczyną karpacką, wyglądającą tu niezwykle dziko i naturalnie.

Charakterystyczna Ostra Hora w oddali
 Coraz częściej natykamy się również tu na przedwojenne słupki graniczne rozdzielające jeszcze 80 lat temu Polskę i Czechosłowację, a przez kilka miesięcy Polskę i Węgry. Zachowały się tu pewnie głównie z powodu niedostępności tego terenu dla turystyki.

Przedwojenny słupek polsko-czechosłowacki na dawnej granicy

Po ok. 200 m od Skały Dobosza docieramy do słupków nr 215 i 216, czyli do szczytu Opołonka. Od początku nauki szkolnej słyszało się zawsze o Opołonku, który był uznawany za najdalej na południe wysunięte miejsce w Polsce. Dziś już wiadomo, że zaledwie trzy słupki dalej (nr 219), na bezimiennym siodle znajduje się ten punkt, jednak w ogólnej świadomości nadal Opołonek uważa się za najbardziej na południe wysunięte miejsce w Polsce. Szczyt jest dość mocno zarośnięty, nie ma z niego żadnych widoków.

Opołonek (1028 m n.p.m)

Robimy więc kilka zdjęć przy słupkach na pamiątkę wizyty w tym miejscu i wracamy pod Skałę Dobosza. Jest ona pomnikiem przyrody już po ukraińskiej stronie granicy, choć ledwie kilka metrów od słupków granicznych. W końcu lat dwudziestych XX wieku na Skałę Dobosza i Opołonek wraz z córką wędrował z Sianek Józef Piłsudski. Nie jest to jedyna Skała Dobosza - podobne o tej samej nazwie znajdziemy choćby w okolicy Otrytu czy w Jaremczy na pograniczu Gorganów i Czarnohory, gdzie ogromna skała leży tuż przy torach kolejowych. Dobosz był legendarnym zbójnikiem karpackim, toteż w całych Karpatach odnajdziemy niejedno miejsce noszące jego imię.

Skała Dobosza pod Opołonkiem

W pobliżu Opołonka przechodzimy obok pozostałości po radzieckiej sistiemie, sięgającej tutaj wysokości około 2 metrów. Różne źródła podają, że jeszcze w latach 70. ten płot z drutem kolczastym był podłączony do prądu, mając uniemożliwić przekraczanie granicy. W taki sposób Związek Radziecki oddzielał się od reszty świata, co mieliśmy już okazję widzieć niedawno w Marmaroszach na obecnej granicy ukraińsko-rumuńskiej.

Radziecka sistiema pod Opołonkiem

Rozpoczynamy zejście z okolicy Opołonka w stronę wsi Wołosianka. Na końcówce zejścia, tuż przed torami, dopada nas deszcz. We wsi w oczekiwaniu na autokar cała grupa udaje się do sklepu - wykupiony został chyba niemal cały zapas piwa, ale mina sprzedawcy mówiła więcej niż niejedno słowo - pewnie taki utarg jak dziś to ma zwykle z całego tygodnia :-)

Kolej Zakarpacka - Wołosianka

Po dotarciu do hotelu w Rozłuczu jedyne, o czym marzę, to obiad, szybki prysznic i sen. Poprzednia noc spędzona w aucie i autobusie oraz niemal cały dzień górskiej wędrówki dają o sobie znać coraz bardziej. Szybko zasypiam w wygodnym łóżku, a budzi mnie jedynie dźwięk przejeżdżającego w nocy pociągu trasą łączącą Lwów z Sołotwino, którą to pojedziemy już we wrześniu do Rumunii.

Był to dzień, który w pełni mnie usatysfakcjonował - pogoda całkiem dopisała, widoczność jak na warunki letnie była świetna, a grupa (mimo wcześniejszych obaw), bardzo zdyscyplinowana i sympatyczna. Pewnie byłoby jeszcze lepiej, gdybyśmy tę trasę mogli przejść bez grupy zorganizowanej, ale kto wie, może taka okazja jeszcze kiedyś się zdarzy.

Udało mi się zrealizować kolejne górskie marzenie, a świadomość tego wyjątkowo mnie buduje i zdaje się wnieść sporo optymizmu do moich myśli. Ten rok z powodu różnych życiowych zmian pokazuje mi, że jednak dużo prawdy jest w powiedzeniu, że każdy jest kowalem swego losu, a szczęściu wystarczy czasem choć trochę pomóc. Mogę narzekać, że jest mi źle, ale jeśli nie zrobię choć małego kroku, by to zmienić, to niestety - ale samo nic się nie wydarzy. Mogę o czymś marzyć, planować, ale bez zrobienia choć pół kroku naprzód marzenie pozostanie tylko wytworem mojej wyobraźni. Tak jest z życiem prywatnym czy zawodowym, tak jest też z górskimi wędrówkami, gdzie czasem najdłuższa droga to ta od etapu marzeń do chwili zrobienia choćby malutkiego kroku ku realizacji tego marzenia. Na całe szczęście takich małych - wielkich kroków w ostatnich miesiącach jest u mnie w różnych przestrzeniach życia wiele co sprawia, że to życie cieszy bardziej i można z niego czerpać jeszcze większymi garściami niż dotychczas.

"Wędrówką jedną życie jest człowieka" - miał świętą rację Edward Stachura, kreśląc te słowa oparte o doświadczenie wędrówek drogami i bezdrożami. Czas zatem rozpocząć dumania nad kolejną karpacką wędrówką :)

Na bieszczadzkiej granicy..

















Komentarze

Popularne posty