Gorgany 2018. Jaremcze - Lwów. Podróż do innego świata.

Po skromnym śniadaniu zbieramy się z naszego klimatycznego pensjonatu w Jaremczu i kierujemy kroki przed 8 rano na dworzec autobusowy. Poranny widok miejscowości turystycznej typowy - pod sklepem panowie oczekują już na otwarcie magazinu, psy plączą się w nadziei na kawałek bułki, a na chodnikach pusto - turyści o tej porze śpią. Nas zaczepiają jedynie osoby oferujące jak dnia poprzedniego “ekskursi”, czyli wycieczki w okolicy. Gwarniej robi się dopiero w pobliżu dworca, na który docieramy 20 minut przed odjazdem naszego autobusu. Kupujemy bilety do Lwowa i podziwiamy świat wokół nas - mniejsze i większe aferki, sprzeczki i poszukiwanie połączeń autobusowych przez podróżnych. Przy śmietnikach i ławkach masa śmieci, co w połączeniu z mglistą aurą tworzy dość melancholijny obraz rzeczywistości.
Nasza marszrutka jedzie z Worochty do Lwowa - mamy nadzieję na jakiś większy autobus. “Boże, może chociaż raz..” Niestety akurat Pan Bóg takich moim próśb nie spełnia i przyjeżdża klasyczna, mała marszrutka, przy której gromadzi się na razie niewielka garstka ludzi. Kierowca pakuje bagaże do bagażnika, a jedna z pasażerek już zaczyna urządzać jakieś histerie - bo ona chciałaby te wszystkie drobne siatki wrzucić do bagażnika, a kierowca nie pozwala, bo to bagażnik na duże ruksaki (wskazując na nasze plecaki). Kobieta krzyczy coraz głośniej, kierowca coraz bardziej stanowczo ją ucisza. W końcu wszystko załatwione, ruszamy.
Choć z Jaremcza do Lwowa jest niespełna 250km to nasza podróż ma trwać 6h, mimo bardzo dobrej drogi na tym odcinku. Tak już jest - podróżując po Ukrainie transportem zbiorowym trzeba po prostu się z tym liczyć i na wszelkie podróże małe i duże zarezerwować odpowiednio dużo czasu, sił i cierpliwości. Na razie jest względny luz, nie ma dużego upału, zatem jest szansa na całkiem przyzwoite dotarcie do Lwowa. We Frankiwsku (dawnym Stanisławowie) marszrutka ma kilkunastominutowy postój, podczas którego dosiada się kilku nowych podróżnych. Jesteśmy dopiero w połowie drogi..
Najciekawiej robi się w okolicy Bursztyna - do marszrutki ładują się całe tabuny ludzi z lokalnego targu. No i mamy w podróży ze sobą kaczki, kurczaki, worek z ziemniakami i tabun spoconych ludzi. Oczywiście zaraz ktoś krzyczy, żeby zamknąć odsunięte okno, bo jeszcze świeże powietrze dostanie się do środka i co wtedy.. ?
Mijamy po drodze wiele miejscowości, w których widać często opuszczone w oddali cmentarze, a nierzadko też walące się kościoły, których nikt nie remontuje. Przykry to widok, ale tak to już potoczyła się ta nasza historia..
Przed 14 docieramy do Lwowa na dworzec kolejowy - w pobliżu znajduje się hostel, w którym mamy zatrzymać się na najbliższe dwie noce. Plan działania na popołudnie nie był trudny do ustalenia: prysznic po podróży, obiad, sklep Gorgany w celu zakupu map i dalej jak nogi po mieście poniosą. Dzisiaj chcemy pochodzić po Lwowie bez większego pomysłu, zaglądając, gdzie się da, a następnego dnia mamy w planach wycieczkę z biurem po “Dachach Lwowa”.


Najpierw, po drodze, zaglądamy do Soboru św. Jura - jest to archikatedra grekokatolicka. Piękny, barokowy sobór.


Lwów jest dla mnie miastem niezwykłym - z fajnym klimatem, kamienicami, kostka brukową. Miasto z rozmachem.
Po drodze oczywiście zahaczamy o sklep Gorgany, aby kupić kolejne mapy - jest jeszcze trochę gór w Karpatach ukraińskich do przejścia, zaopatruję się w ten najbardziej mnie interesujące, w tym Wschodnie Bieszczady. Za 5 map płacę 31 zł :) Wyczuwam kolejne przygody!


Zmierzamy do ścisłego centrum i najpierw zaglądamy do kościoła św. Piotra i Pawła.
Jest to świątynia pojezuicka, barkowa, z początku XVII wieku. W 1945 roku zamknięty - został zagospodarowany jako magazyn książek, przede wszystkim zbiorów Ossolineum. Taką rolę pełnił do roku 2011, kiedy przekazano go Cerkwi grekokatolickiej.


Obecnie trwają tam powoli prace renowacyjne, w dużej mierze wspierane przez nasze Ministrstwo Kultury, natomiast kościół pełni funkcję grekokatolickiej cerkwi garnizonowej. W bocznej nawie jest nawet miejsce, w którym złożono łuski z pocisków, przewiezione ze Wschodniej Ukrainy. Są tablice upamiętniające poległych na Majdanie i obowiązkowo flaga UPA.


Wnętrze kościoła zachwyca nawet teraz, a epitafia, stacje drogi krzyżowej i freski z cytatami z Ewangelii w języku polskim przypominają nam, że jeszcze 75 lat temu w tej świątyni modlono się po polsku.
Kolejnym kościołem, do którego zaglądamy, jest kościół św. Andrzeja i klasztor Bernardynów.  Również barokowy, również z początku XVII wieku. Wszelkie źródła zgodnie podają, że klasztor znajdował się poza murami obronnymi Lwowa, dlatego posiada własne umocnienia i tworzy samodzielną warownię.


Po wojnie kościół oraz klasztor zamknięto, natomiast relikwie św. Jana z Dukli przewieziono najpierw do Rzeszowa, a następnie do rodzinnej Dukli. Kościół stał zamknięty i w ogóle niewykorzystywany, więc popadał w ruinę. Zresztą na wielu kamienicach i kościołach widać rosnącą na fasadzie trawę czy wyrastające drzewko.. Od 1991 roku jest to cerkiew grekokatolicka św. Andrzeja, będąca pod opieką ojców Bazylianów - najbliższych obrządkowi rzymskokatolickiemu. O wnętrzu można mówić i pisać wiele.. Po prostu barok.


Na jednej z kolumn znajduje się pamiątkowa tablica poświęcona Kornelowi Ujejskiemu - powstańcowi styczniowemu, poecie, twórcy “Chorału”, który stał się nieoficjalnym hymnem Powstania styczniowego. Na podstawie wiersza Ujejskiego “Grzeszni, senni, zapomniani” z 1860 roku powstała tak dobrze znana dziś pieśń “Z dawna Polski Tyś Królową”. Melodia pozostała niezmienna, a pieśń w obecnej wersji tekstu rozpropagowały Legiony Piłsudskiego.


Kolejne kroki kierujemy w kierunku kościoła Bożego Ciała i dawnego klasztoru Dominikanów. Poświęcony w 1769 roku, świątynia z pięknym, rokokowym wnętrzem. Akurat trwała Liturgia, więc nie łaziliśmy wewnątrz, aby za bardzo nie przeszkadzać.


Po wojnie Dominikanie musieli opuścić klasztor i kościół, a od 1972 roku w klasztorze mieściło się Muzeum Religii i Ateizmu, a w kościele magazyn.. cementu. Obecnie to cerkiew grekokatolicka Najświętszej Eucharystii. 
Wyszła nam tego dnia trochę turystyka sakralna, ale miało to swój urok - odwiedziliśmy tego dnia część świątyń w centrum Lwowa. Kolejną była katedra ormiańska.



Świątynia istnieje od II poł. XIV wieku, przez ten czas była wielokrotnie przebudowywana. Tylko o tej świątyni można z powodzeniem napisać książkę - niech więc wystarcza zdjęcia :-)

Od 1945 roku została zamknięta - umieszczono tu galerię obrazów. Dopiero po roku 2000 przekazano ją Apostolskiemu Kościołowi Ormiańskiemu, a przed kilkoma laty staraniem Ministerstwa Dziedzictwa Narodowego odbyły się prace konserwatorskie.
Zaglądamy też do Archikatedry lwowskiej, jednak za chwilę ma być sprawowana Msza - chcemy tu wrócić na Mszę po polsku w niedzielny poranek przed wyjazdem.
Robimy sobie odpoczynek w jednym z ogródków, pijąc zimną kawę. Obok nas siedzą Anglicy, Polaków pełno dookoła. Słychać też język niemiecki czy francuski.. Lwów przez ostatnich kilka lat stał się niesamowicie turystycznym miastem, przyciągającym swoim pięknem oraz - ludzi z zachodniej Europy - niskim cenami. Nie dałabym się jednak zwieść opowieściom, jak to jest tanio dla Polaków we Lwowie. Jest taniej, a nie tanio, raczej tendencje są takie, że ceny noclegów czy jedzenia w knajpach zaczynają zbliżać się do tych w Polsce. Obok ogródka spoglądam na znajome logo, ale nieznajomy napis..


Zbliża się ku wieczorami, więc włóczymy już nogami bez większego celu, delektując się występami ulicznych kapel.. Jedna gra nawet “Czerwony pas”, czyli pieśń powszechnie znaną jako “Dla Hucuła nie ma życia jak na połoninie! :)



Ciepły, przyjemny wieczór, masa turystów. Podesty do potańcówek w ogródkach na lwowskim Rynku, a w okolicy Opery starsi i młodsi panowie z szachami i innymi planszówkami na ławkach.. Klimat :)


Opera lwowska to kolejny punkt, który zasługiwałby na osobny wpis. Zbudowana na początku XX wieku zachwyca swoją architekturą. Dzieło sztuki architektonicznej, rzeźby i malarstwa zarazem. Ciekawostką jest, że opera stoi na.. rzecze, o czym dowiedzieliśmy się następnego dnia.  


Było dobrze po 22, gdy ruszyliśmy w kierunku naszego hostelu. Wybraliśmy drogę obok jednego z kościołów, górującego w oddali. Był to kościół św. Marii Magdaleny, obecnie używany jako sala koncertowa. Z baptysterium zrobiono toaletę, wyposażenie rozkradziono, cenne freski zamalowano, natomiast wieże kościelne pozbawione są krzyży. 


Miejscowi katolicy starają się o zwrot tej świątyni w ich ręce, jednak z marnym skutkiem, co blokuje oczywiście miasto. Iskierką nadziei jest fakt, że podobno raz w tygodniu odbywa się tu nabożeństwo, choć wszelkie przejawy kultu religijnego są wiernym dramatycznie utrudniane. A to wyłączą światło w czasie nabożeństwa, a to zabronią przesuwać ławki czy postawią rusztowanie przed głównym ołtarzem.. Warto poczytać. W całym Lwowie jako świątynia katolicka pozostała jedynie Archikatedra lwowska oraz ten właśnie kościół św. Marii Magdaleny, będący jednak częściej salą koncertową. Znajdują się w nim największe na Ukrainie organy, a przed wojną jedne z największych w ówczesnej Polsce. Reszta kościołów została przekazana cerkwi grekokatolickiej.
Ulicą Stepada Bandery, a dawniej Sapiehy, podążamy w kierunku hostelu na nasz nocleg, mijając dworzec kolejowy - kolejną perełkę architektury Lwowa. 

Wskakuję na piętrowe łóżko, a w głowie kotłuje się masa myśli, przede wszystkim jedna: dlaczego historia taka już jest, że kto inny decydował o przebiegu naszych obecnych granic.. Dość szybko padamy spać - jutro przed nami kolejny, intensywny, lwowski dzień.

PS. za jakość zdjęć z wnętrz uprzejmie przepraszam - są jakie są, większość świątyń ma ciemne wnętrza, więc “Jabłkiem” ciężko ustrzelić coś mega dobrego ;-) 

Komentarze

Popularne posty