Gorgany 2018. Podróż i.. właściwie to po co jechać tak daleko w góry?
Dla domagających się “bloga”, “wieczornych czytanek”, “opowieści”.. Oto będą :-) Kto chce ten niech czyta. Będzie jak w roku ubiegłym - forma facebook’owych notatek ze zdjęciami.
Wiele osób zadaje pytanie, od czego zaczął się ten pomysł, aby jeździć w Karpaty na Ukrainę. Pomysł, a wtedy w zasadzie tylko i aż marzenie, wzięło się z czytania relacji oraz oglądania zdjęć w internecie już dobrych kilka lat temu. Wtedy wydawało mi się to tak odległe jak księżyc i chyba sama nie do końca wierzyłam, że wreszcie uda się pojechać w Karpaty wschodnie po ukraińskiej stronie.
We wrześniu 2016 roku, będąc w naszych polskich Bieszczadach, stanęłam na Przełęczy Bukowskiej i patrząc na południowy - wschód pokazałam Marlenie palcem: za rok tam pojadę. Jest nawet w naszych zbiorach takie zdjęcie zrobione prawie w pasie drogi granicznej z Ukrainą (Marlena może potwierdzić :) ), gdzie palcem wskazuję na Karpaty ukraińskie, będące częścią wielkiego łańcucha Karpat, liczącego ponad 2000 km. Dotarło do mnie, że marzenia są po to, żeby je spełniać i jeśli nie zrobi się choć pół kroku do przodu, to ciągle będą tylko marzeniami, a nie planami.
Po powrocie z Bieszczadów zaczęło się intensywniejsze czytanie o górach za naszą południowo-wschodnią granicą. Im więcej czytałam, oglądałam zdjęć i filmików, tym bardziej chciałam w końcu postawić tam swoją stopę. Kilka miesięcy później rozpoczęłam poszukiwania towarzystwa na taki wyjazd. I oto niespełna dwa lata po pamiętnej wizycie na Przełęczy Bukowskiej w Bieszczadach jestem po trzech wyjazdach w góry Ukrainy. Marzeń nie warto odkładać na później - bo później będzie już za późno. Pewnie gdybym nie rozpoczęła poszukiwań ekipy na wyjazd za pomocą Facebook’a do tej pory bym biadoliła, że chcę jechać, a nie mam z kim.
Po co jechać tak daleko.. Chyba nie do końca znam odpowiedź na to pytanie. Z jednej strony jest to chęć poznania nowego, mniej dostępnego górskiego świata. Trochę na pewno ciągnie mnie w tamtejsze góry ich jeszcze całkiem dobrze zachowana naturalność - zdecydowanie mniej niż w Polsce znakowanych szlaków, brak infrastruktury schroniskowej, brak tłumów, możliwość biwakowania w dowolnym miejscu, konieczność wczytywania się w mapy i wcześniejszego planowania wielu rzeczy czy odległości między kolejnymi miejscowościami, nierzadko wynoszące 30-40 km marszu przez góry. Ale chyba najbardziej to, że Karpaty po ukraińskiej stronie są niesamowicie rozległe, sprawiając wrażenie gór większych, momentami wręcz przytłaczających człowieka. Pozwalają mi na nowo odkrywać, czym jest majestat i wielkość gór, czyli coś, co sprawiło, że od 10 lat ciężko mi bez gór żyć. Na koniec, a właściwie może na początku powinnam napisać: historia i nostalgia. Spora część gór leżących na terenie obecnej Ukrainy przed wojną znajdowała się w Polsce. Wędrowanie, rozglądanie się za pozostałościami polskich śladów w tych górach to z pewnością coś, co dodatkowo mnie tam ciągnie. W końcu to spory kawałek naszej historii, w tym turystyki. To przecież góry ukochane przez Orłowicza, Krygowskiego, Midowicza i wielu, wielu innych ojców naszej turystyki górskiej.
Na tegoroczny wakacyjny wyjazd Gorgany wybraliśmy już w listopadzie ubiegłego roku myśląc o przypadającej 100. rocznicy odzyskania niepodległości. Kilka miesięcy czytania, patrzenia na mapy, przygotowań. W końcu ruszyliśmy w góry przez wielu uważane za najdziksze w Europie. Czy tak nadal jest? O tym będzie za kilka dni.
Pod górkę było już w drodze na dworzec PKP - jest przed 5 rano, jadę tramwajem, który.. popsuł się. Irytacja i wkurzenie już na samym początku, bo pociąg raczej na mnie nie będzie czekał. Po kilku minutach tramwaj ruszył i udało się na dworcu jeszcze odwiedzić ekskluzywną restaurację McDonald celem zakupu kawy oraz tostów ;-)
Pociąg ze Świnoujścia o dziwo nie ma opóźnienia. Odnajduję wagon, w którym jedzie Rafał, wskakuję i ruszamy na wschód. W przedziale z nami jadą plażowicze, w tym jeden z dziarą na łydce: “Żyj swoim życiem, bo za mnie nie umrzesz!” Hmmm.. Głębokie przesłanie odczytane o 5:45 rano pobudza bardziej niż kawa :D
Tuż po 9 docieramy do Przemyśla. Oczywiście 3/4 wysiadających pasażerów to Ukraińcy zmierzający dokładnie tam samo, gdzie my - na busika do Medyki. Przy busie zagaduje nas dwójka turystów ze Śląska - pytają, w które góry jedziemy, jakie mamy plany. Oni ruszają do Odessy, a później również w góry.
Coraz bliżej granicy. |
Przejście graniczne przekraczamy bardzo sprawnie - kolejna ukraińska pieczątka w paszporcie zdobyta, godzina w telefonie automatycznie przestawiła się o jedną do przodu, jesteśmy na Ukrainie.. Rozpoczynamy zatem poszukiwania transportu z granicy do Lwowa. W ubiegłym roku było to o tyle prostsze, że prywatne taksówki kosztowały 50 hrywien (ok.7,50zł) od osoby za przejechanie ponad 70 km. Teraz cena to 150 hrywien.. Można jechać kursową marszrutką (taki żółty autobusik, który widząc pierwszy raz w życiu masz wrażenie, że nie ruszy z miejsca) za ok. 7zł, jednak jedzie ona znacznie dłużej, a dodatkowo od niedawna nie dojeżdża na dworzec, tylko na obrzeża miasta, skąd kolejną marszrutką trzeba dotrzeć na “zaleznicznyj wokzal”, czyli dworzec kolejowy. Aby być szybciej we Lwowie decydujemy się na taksówkę razem z poznanymi w Medyce Polakami jadącymi do Odessy. Podróż upływa nam na pogawędkach z kierowcą, który mówi, że w weekend majowy Polaków we Lwowie było więcej niż Ukraińców :-)
Na Lwów! |
We Lwowie wysiadamy w okolicy dworca, żegnamy się z naszymi towarzyszami tego odcinka podróży i zmierzamy zjeść obiad w barze mlecznym “Smaczni sezoni”. Całkiem smacznie, całkiem tanio i co najważniejsze - całkiem blisko dworca. Aby tam dotrzeć trzeba jeszcze przejść przez bazar rozmieszczony na chodniku - mleko, sery, warzywa, starocie, produkty z Polski, kaczki, kurczaki :)
Uliczny bazar przy Skryni. Okolice dworca kolejowego. |
Przed nami najdłuższa, ale jednocześnie chyba najbardziej komfortowa część podróży: pociąg Lwów - Tatarów, czyli 6h jazdy na szczęście w wagonie sypialnym. Można pospać, można poleżeć, można pochodzić po korytarzu. W przedziale mamy dwoje Ukraińców, używających jednak częściej zwrotów rosyjskich, zatem jest spore prawdopodobieństwo, że pochodzą ze wschodniej Ukrainy.
Dniestr. |
Najbardziej obawiamy się tego, co wydarzy się w tym czasie w pogodzie. Ostatni tydzień w Polsce to ulewy, podtopienia i totalny brak słońca. Pogoda przez większą część podróży jest piękna - aż do chwili, gdy w okolicy Nadwórnej wjeżdżamy w Karpaty. No i mamy za oknem deszcz.. Do Tatarowa docieramy chwilę przed 22, nocleg jest zarezerwowany w ośrodku “Zagadka Karpat”. W sumie to chyba tak powinniśmy zatytułować teraz cały ten wyjazd.. :D
Jeszcze ładna pogoda.. |
Wysiadamy z pociągu, idziemy w stronę noclegu, aż tu nagle.. Biegnie za nami jakaś dziewczyna z facetem. Przedstawia się po angielsku i okazuje się, że jest administratorką naszego lokum i przyjechała na dworzec z ochroniarzem, aby nas odebrać. Wow, taka atrakcja za ok. 40zł gdzieś w karpackiej wsi prawie 300km na południe od Lwowa. Meldujemy się, otrzymujemy całkiem fajny pokój - miał chyba tylko dwa mankamenty: drzwi od łazienki otwierały się same w dowolnej chwili, i nie wszystkie okna miały klamki. Ale tak poza tym spoko :-)
Chwila na rozpakowanie, coś tam jeszcze jemy, mycie się i do spania. Rano ruszamy już w góry, czego nie możemy się doczekać. Niepokój wprowadza tylko deszcz za oknem, który ponownie zaczął lać..
Komentarze
Prześlij komentarz