Gorgany 2018. Tatarów - Połonina Chomiaków

W gorgańskim świecie..


Budzimy się po 7 i pierwsza czynność to spojrzenie za okno, jak sytuacja pogodowa. Uf, na szczęście nie pada, są tylko nisko zawieszone chmury dzięki którym aura bardziej przypomina koniec września, niż lipiec. W bufecie zamawiamy na śniadanie jajecznicę - odrobina luksusu przed ruszeniem w góry zawsze się przyda. Z dań śniadaniowych można wybrać również kaszę czy inne placki ziemniaczane - takie zwyczaje :-) Aby dotrzeć do początku szlaku prosimy panią z administracji o ogarnięcie taksówki - kierowca będzie czekał o 9:00, za 100 hrywien chętnie podrzuci nas te kilka kilometrów do początku drogi. Po śniadaniu pogoda coraz bardziej się poprawia, a my kontemplujemy zestaw ochroniarza przy ośrodku..



Warto tutaj wspomnieć kilka słów o samej nazwie “Tatarów”, bo jak na okolicę jest dość nietypowa. Na ten temat znajdzie się niewiele informacji, jednak najczęściej powtarzające się mówią o tym, iż wioskę założył oddział Tatarów, którzy wycofywali się po jednym z najazdów. Przed II wojną miejscowość podobnie jak pobliskie Jaremcze czy Worochta były kurortami z licznymi willami zdrojowymi. Po tamtych czasach zostały już jednak tylko wspomnienia. Dość ciekawie wygląda też budynek dworca, ale z racji późnej godziny i totalnych ciemności nie udało się zrobić zdjęcia.
Wysiadamy z auta, kawałek cofamy się na mostek przewieszony przez Prut. Jak pięknie, jest i słońce! Kto mógł wiedzieć, że to “miłe złego początki” ;-) Po zrobieniu kilku zdjęć zaczynamy nasz szlak najpierw na Chomiak, a docelowo dzisiaj mamy iść na Połoninę Blazhiv za Syniakiem.


Tabliczka informuje nas, że szlak prowadzi na Chomiak i mamy go osiągnąć niby po 2,5h wędrówki. Trochę wyciągając wnioski z dwóch poprzednich pobytów w ukraińskich górach, jednocześnie patrząc na mapę jakoś nie bardzo chce mi się w to wierzyć. Szlak przyjemnie delikatnie pnie się w górę zakosami - wędrujemy przez mokrą, zieloną, karpacką puszczę.



Idzie się całkiem fajnie, dobry szlak na pierwszy dzień, gdy ma się najcięższy plecak, nierozchodzone nogi i ramiona, które odwykły od dużego plecaka. Jest dobrze, ale z biegiem czasu szlak zaczyna okrutnie nużyć - drzewa, drzewa, drzewa.. Po drodze mijamy ledwie kilka osób, w tym grupkę żołnierzy ukraińskich. Docieramy na małą polankę pod Chomiakiem i dopiero tam spotykamy turystów, którzy wybrali się na jednodniową wycieczkę z pobliskiego Bukovela. Bukovel to trochę nasze Zakopane - ośrodek wypoczynkowy, sztuczne jezioro, wyciągi, baseny i drogie hotele. Generalnie rozmach i twór średnio pasujący do całego otoczenia, a jednocześnie chyba jedyne większe miejsce pracy dla okolicznej biednej ludności. Kraj kontrastów - z jednej strony przepych Bukovela, z drugiej rozpadające się chatynki i ludzie żyjący z tego, co uzbierają w lesie.
Odpoczywając chwilę na polance słyszymy pierwsze pomruki burzy. Gdzieś daleko i po kilku minutach ustały, więc ruszyliśmy dalej. I co? I po kolejnych 15 minutach zaczyna padać deszcz, a burza chyba zawróciła na nasze zamówienie. Ehhh, pierwszy dzień, nie zdążyliśmy wejść na choć jeden szczyt i już deszcz. Zatrzymujemy się i w krzakach okryci pelerynami przeczekujemy największy deszcz. Gdy ustaje ruszamy dalej - za kilka minut byliśmy już w kosodrzewinie. Pierwsze zmagania z wąską ścieżką wśród grubych, poplątanych gałęzi kosodrzewiny, na dodatek po deszczu.. Ah, przygoda! :) Przed nami odsłania się spod chmur piękny widok na Gorgan Jawornik i Połoninę pod Chomiakiem.


W końcu docieramy na Chomiak - z 2,5h przewidzianych przez drogowskaz wyszło ok. 4h. Rozglądamy się, ale zaczyna kropić deszcz, po chwili już solidnie pada, więc ponownie dokonujemy akcji “płaszcze włóż!” Tym razem jednak jesteśmy na otwartej przestrzeni i nie dość, że leje, to robi się zimno, a do tego wieje silny wiatr. Chomiak zdobyty z przytupem :D Nie mam naszego zdjęcia ze szczytu, ale pewnie można by było je zatytułować: obraz nędzy i rozpaczy ;-) 
Sama nazwa szczytu może wydawać się jakaś taka dziwna, ale tylko tak się wydaje. “Choma” znaczy “Tomasz”. Przed wojną zbocza Chomiaka zostały przetrzebione ze znacznej ilości kosodrzewiny - istniała tu fabryka olejku kosodrzewinowego, eksportowanego na potężną skalę za granice Polski. Fabryka spłonęła pod koniec lat 20., a niemal na jej miejscu powstało schronisko, o którym będzie kilka słów za chwilę.


Skuleni pod pelerynami przeczekujemy największy zacinający deszcz. Po kilkunastu minutach przestaje padać, więc podejmujemy kolejne wyzwanie - zejście na Połoninę Chomiaków, czyli.. Tomaszów ;-) Dlaczego wyzwanie? Bo schodzenie po mokrym, śliskim gorganie, czyli głazach, rumowisku skalnym, wcale nie należy do rzeczy prostych i przyjemnych. W tych okolicznościach pierwszą ofiarą wyjazdu staje się mój kijek trekkingowy - dolna część po uwięzieniu między skałami i oparciu ciężaru dość znacznie się wygięła, co oznacza, że kijków już nie złożę.. Trudno.

Dość stromym zejściem podążamy w stronę połoniny. Atmosfera nadal burzowa - wyszło słońce, zrobiło się duszno, w oddali pogrzmiewa. Zadziwia nas jedna rzecz - ani pogoda nie jest świetna i pewna, ani warunki nie są super, ani szczyt nie jest łatwy, ani pora nie jest wczesna, ale mijamy wiele osób z malutkimi dziećmi na rękach, podążających na Chomiak. Taki klimat, nie ogarniesz turystyki w tej części świata ;-)
Przed wojną pod Chomiakiem znajdowało się piękne schronisko im. Mieczysława Orłowicza, który brał aktywny udział w jego budowie. Tak jak po wszystkich polskich przedwojennych schroniskach nie pozostało po nim nic oprócz resztek podmurówki, za którą rozglądamy się po lesie, ale na próżno. Tak w latach 30. XX wieku wyglądało schronisko na Połoninie Chomiaków:


Schodząc z Chomiaka decydujemy się na to, aby biwakować na pobliskiej połoninie. Są zabudowania pasterskie, więc w pobliżu na pewno będzie woda, są już inne namioty, a dodatkowo schodząc dzięki palącemu słońcu wysuszyliśmy się po ulewie spędzonej na szczycie. Jest jeszcze jedna opcja noclegu.. Po drugiej stronie połoniny jest kapliczka. Jeśli będzie otwarta i nikt jej jeszcze nie zajął, to może by nocować tam? Z takim planem mkniemy do kapliczki, przy której miejscowi zbierają jagody - oby tylko odchodząc jej nie zamknęli.. Siadamy w pobliżu i obserwujemy, co dalej się wydarzy. Zbieracze odchodzą, nie zamykając kapliczki na klucz. Ufff, nie będzie trzeba spać w namiocie w tę dziwną pogodę :) Można też na parapecie znaleźć drobny polski akcent:


Pakujemy do kapliczki plecaki, aby wyraźnie zaznaczyć naszą obecność gdyby czasem ktoś jeszcze miał podobny do naszego pomysł. Tego wieczoru obok przechodzi tylko jedna grupka z plecakami, ale nie byli w ogóle zainteresowani naszym apartamentem.


Zaczynamy zatem akcję gotowania, czyli “kuskus na 1000 i więcej sposobów”. Do tego herbata, jakieś słodycze - jedzenia mamy dość, więc można szaleć.


Było piękne słońce, za chwilę chmury przewalają się to w jedną, to w drugą stronę, tworząc przy tym piękny spektakl, którego przy bezdeszczowej pogodzie nie da się zobaczyć. Jednak deszcz ma jakieś plusy..


Mimo mokrego drewna udaje nam się rozpalić ognisko, a pogoda poprawia się na tyle, że robi się dość ciepło, a chmury ustępują. Pozwala nam to spędzić miły wieczór przy ognisku na połoninie z mapą, gawędząc o dalszym wędrowaniu w Gorganach i kolejnym, jesiennym wyjeździe.


O zachodzie słońca wypogadza się już zupełnie, co pozwala nam oglądać piękne, pomarańczowe niebo. W tej chwili zupełnie nic nie zwiastuje deszczu, ale nawet gdyby miał nadejść w nocy, to mamy dach nad głową - a niech sobie pada. Dzień kończymy spojrzeniem w stronę zachodu na piękne kolory nieba:


Czas spać. Zdarzyło mi się już kiedy spać w kościele, ale na pieszej pielgrzymce, zatem będzie to kolejne nowe doświadczenie w życiu. Dzień według planu miał zakończyć się aż za Syniakiem, na kolejnej połoninie, jednak przeczekiwanie deszczu znacznie opóźniło nasz marsz. Mając zatem pewny i komfortowy nocleg nie rozpaczamy - jutro też jest dzień.

"Niebo do wynajęcia, niebo z widokiem na raj.."

Komentarze

Popularne posty