Trzy kraje - jedne Bieszczady 2018, cz. 2. Jesienią góry są najszczersze.

Dzwoni budzik, co oznacza, że jest 5:45, czyli w Polsce 4:45. Jest czarno jak to w nocy, bo do wschodu jeszcze ponad 1,5h. Wyłączam budzik i śpimy dalej - ustalając porę wstania trochę zapomnieliśmy, że z powodu różnicy czasu na Ukrainie słońce nie wstanie ok. 6:30, ale o 7:30 ;-)

Koło 7 podejmuję ten odważny krok, by wyleźć z ciepłej pościeli - za oknem zaczyna się przejaśniać, cisza jak makiem zasiał - Ukraińcy popili i będą spali pewnie do południa, więc nawet w kuchni brak żywego ducha. Śniadanie, kawa, herbata - pojawia się też nasz hospodar z pytaniem, czy dobrze nam się spało. Kręci się po kuchni i jadalni, zagaduje o naszą dalszą drogę. Mówimy, że Pikuj, a dalej górami aż do Sianek. Ostrzega, że to daleko, bo aż 40 km, a gdy wydało się, że następny nocleg planujemy w górach w namiocie, wygląda na zupełnie nieprzekonanego do naszego pomysłu ;-) Wykorzystuje też szansę na pochwalenie się, jak dużo pieniędzy kosztowało wybudowanie tego ośrodka. Coś tam opowiada, że nawet pan Morawiecki u niego był i kosztował jego kiełbas i bimbru. Może i ktoś tam z polskich vipów był, ale czy na pewno Morawiecki to nie jesteśmy do końca przekonani. Ale niech mu będzie - przytakujemy, nie chce nam się ciągnąć tego wątku dalej. Hospodar opowiada jeszcze, że ludzie tu nie chcą pracować, bo wolą dostać pieniądze z zasiłków i przepić pod sklepem. Narzeka na brak pracowników, których musi sprowadzać z bardzo daleka.

Październikowy poranek u stóp Pikuja.

Płacimy za nocleg, żegnamy się i ruszamy w kierunku Pikuja. W zacienionych miejscach doliny trawa jest posrebrzona szronem, a pierwsze promienie słońca oświetlają najwyższy szczyt Bieszczadów.

Po lewej nasz pierwszy dzisiejszy cel.

Im dalej, tym coraz piękniej..



Powyżej Husnego odkrywają się coraz rozleglejsze widoki z delikatnymi mgłami, zalegającymi w dolinach. Jesienne mgły tworzą ten niezwykły klimat tajemniczości, a wystające wieże cerkwi w Husnem sprawiają wrażenie, jakby pod płaszczem perłowej mgły skrywała się zupełnie obca cywilizacja.

Przed wojną w Husnem znajdowała się placówka Straży Granicznej - przez pasmo Pikuja przebiegała granica polsko - czechosłowacka, a od marca 1939 do 1945 roku granica polsko - węgierska.

Kolorowa, bieszczadzka jesień.

Po 2h marszu wychodzimy powyżej lasu - w końcu przed nami odkrywają się jesienne połoniny, ale również sam jegomość Pikuj. Jest na tyle ciepło, że pora zdjąć polar i wędrować w koszulce z krótkim rękawem.


Im wyżej tym coraz częściej dostrzegamy na północnym - zachodzie oddalone o dwa dni wędrówki szczyty polskich Bieszczadów.. Gdy docieramy na Pikuja spotykamy na szczycie kilka osób.

Widok z Pikuja w kierunku Połoniny Borżawa i Gorganów Zachodnich.

Widoki.. No cóż, z Tarnicy są piękne, ale tutaj o wiele rozleglejsze: Połoniny Rosochackie, Połonina Borżawa, nieśmiało wystające szczyty Gorganów Zachodnich, Połonina Równa, Ostra Hora, cała połonina Pikuja, polskie Bieszczady.

Nasza dalsza droga w kierunku Polski.

Cieszymy się widokami i chwilą, gdy jesteśmy jedynymi osobami na bieszczadzkim dachu.

Pikuj - najwyższy szczyt całych Bieszczadów (1408m n.p.m)

Od roku na Pikuju jest ustawiona figura Jezusa. Podchodzę do Niego, aby zrobić zdjęcie, stukam w plecy, a tu.. Jezus jest plastikowy! Cóż, ktoś miał "pomysł", żeby ustawić plastikową figurę, która narażona na trudne warunki atmosferyczne raczej długo nie wytrzyma.

A Jezus rozłożył ręce i rzekł: niewiele ci mogę dać.. Ale masz tydzień dobrej pogody - nie zmarnuj! :)

Schodzimy kilka metrów poniżej szczytu, aby zachwycać się widokami, a przy okazji zrobić przerwę na odpoczynek i posiłek.

Bieszczadzki Król Pikuj.

Dzisiaj przed nami już tylko wędrówka połoniną, która ciągnie się przez ponad 20 kilometrów w stronę granicy z Polską.

W świecie połonin..

Przez całą połoninę wiedzie szeroka droga - to popularne miejsce wypadów motocyklistów oraz wszelkiej maści pasjonatów aut terenowych. Niestety, Bieszczady Wschodnie są przez to coraz bardziej rozjeżdżane, a wędrując nie ma niczego przyjemnego w słuchaniu warkotu motocykli czy samochodów. Na szczęście nie spotkaliśmy ich wielu, jednak stan drogi na głównym grzbiecie pokazuje, że to bardzo popularna forma pokonywania tych gór. Coś, co w Polsce ze względu na ochronę przyrody jest nie do pomyślenia, tutaj jest zupełną normalnością, co ma swoje plusy i minusy.

Zakarpacie. 

Docieramy do Ostrego Wierchu, gdzie robimy kolejną przerwę. Spotykamy tam też trzech Ukraińców - zamieniamy kilka słów, typowych w górach: skąd, dokąd, ile czasu, gdzie nocleg. Słysząc, że jesteśmy z Polski mówią "dzień dobry" i rozmowę prowadzimy głównie po polsku.

Szczyt Ostrego Wierchu. Pikuj już coraz dalej za nami, a Polska coraz bliżej przed nami.

Poniżej Ostrego Wierchu znajdowało się przed wojną dość okazałe schronisko Przemyskiego Towarzystwa Narciarskiego - dysponowało setką łóżek i własną linią telefoniczną. Oddano je do użytku w 1935 roku. Patrząc na zdjęcia przedwojennych schronisk (szczególnie tych w Karpatach Wschodnich) trudno nie odnieść wrażenia, że oprócz sporej pojemności, cechowała je wspaniała architektura, dzięki której budynki idealnie komponowały się z otoczeniem.

Schronisko pod Pikujem, 1936 r.

Obecnie po schronisku zostały ruiny przyziemia i jedna samotna kolumna - budynek został rozebrany w 1940 roku. Znając to schronisko ze starych zdjęć próbuję je sobie wyobrazić w tym miejscu. Dziwne to uczucie, gdy człowiek zdaje sobie sprawę z tego, że tu tętniło turystyczne życie, przyjeżdżali ludzie niemal z całej Polski, a teraz jest zupełne połoninne pustkowie. Pewnie gdyby góry mogły mówić powiedziałyby nam wiele o tych czasach.

Przechodzimy też przez pobliską przełęcz Ruski Put, czyli inaczej Ruską Drogę. Biegła tędy droga z Rzeczpospolitej na Węgry. Obecnie znajduje się na niej metalowy krzyż, udający, że jest krzyżem brzozowym - tak śmiesznie został pomalowany ;-)

Przełęcz Ruski Put, Lystkovania, Starostyna.

Moje wrażenia dotyczące Bieszczadów Wschodnich można opisać krótko: jedna, wielka połonina. U nas jednego dnia można pokonać Połoninę Caryńską i Wetlińską, tutaj natomiast można odnieść wrażenie, że Połonina Pikuja ciągnie się w nieskończoność. Szczyt za szczytem, pagórek za pagórkiem, tworzące jedną, ogromną połoninę ciągnącą się niemal do granicy z Polską. Nie są to  góry bardzo dzikie czy odludne - można spotkać turystów (oczywiście nie w takich ilościach jak w Polsce), a bliskość karpackich wiosek powoduje, że góry te są łatwe do osiągnięcia w całkiem krótkim czasie.

Kierujemy się dalej w kierunku Starostyny - w jej okolicy zaplanowaliśmy nocleg. Susza spowodowała, iż po drodze nie znajdujemy żadnego z zaznaczonych na mapie źródeł. W pobliżu Starostyny są aż trzy - oby jakieś było czynne, bo biwak bez wody i następny dzień wygląda krucho. Po kilku próbach Rafałowi udaje się znaleźć źródło, z którego coś tam kapie. Marnie, ale jednak, chociaż nie zapewni to nam odpowiedniej ilości wody. Za chwilę słońce już zajdzie, więc decydujemy się biwakować w tym miejscu. Po kolejnej próbie okazuje się, że jednak źródło jest bardziej wydajne - jesteśmy uratowani :-)

Od lewej: Ostry Wierch, Wielki Wierch, Lystkovania, Zhurovka - te szczyty są już za nami.

Była to z pewnością chwila uświadamiająca, że można mieć wszystko - dobry plecak, buty, ubrania, zapas jedzenia, ale bez wody, która nic nie kosztuje, nie da się przetrwać, a wędrówka z przyjemnej przygody może nagle stać się katorgą, skoncentrowaną na jednym tyko celu: ukojeniu pragnienia. Rzecz tak bardzo prosta, a tak trudno ją dostrzec w codzienności, gdy wszystko ma się na wyciągnięcie ręki.

Zapada zmrok, w namiocie gotujemy wodę i kolację - kuskus z gulaszem angielskim, kubek gorącej herbaty. Nic tak nie dodaje sił i nie odpręża jak zjedzenie ciepłego posiłku i ciepły napój. Niebo jest coraz bardziej rozgwieżdżone, z wiosek w oddali dochodzą ostatnie odgłosy cywilizacji. Zapada październikowa, bieszczadzka noc.

Biwak pod Starostyną.

Stwierdzenie, że "jesienią góry są najszczersze" w tych okolicznościach wydaje mi się całkowicie uzasadnione. Nie wybuchają bez ostrzeżenia burzą, nie przeganiają prażącym słońcem. Zdają się otwierać przed wędrowcem dając to, co najlepsze, a jednocześnie chcąc zachęcić go do zwierzeń, stając się jednocześnie powiernikami największych ludzkich tajemnic - tych wypowiedzianych na głos niesionych przez wiatr i tych skrywanych głęboko w sercu. Swoją jesienną łagodnością zdają się też koić wszystko to, co w ludzkich uczuciach i emocjach zostało nadszarpnięte przez codzienność świata. "Wieczory w górach pełne smutku jesieni, samotności i skupienia. Bardziej niż kiedykolwiek czuje się pustkowie Bieszczadów, zagubienie, bezczasową samotność.."



Obawiałam się trochę tej nocy, gdyż nie zdarzyło mi się jeszcze biwakować w październiku w górach. Wieczór jest niemal bezwietrzny i całkiem ciepły, ale czy tak będzie całą noc pozostaje wielką niewiadomą. W końcu zakładam polar, zawijam się w śpiwór, wkładam nogi do plecaka. Jest wyjątkowo ciepło i przytulnie. Październikowa, bieszczadzka, gwieździsta noc w namiocie na połoninie pod Starostyną..

Jestem gdzieś tam, gdzie nieśmiało spoglądałam dwa lata temu z Przełęczy Bukowskiej w polskich Bieszczadach licząc, że kiedyś uda mi się zobaczyć i tę drugą stronę tych gór. Właśnie spełnia się kolejne marzenie, które przecież jeszcze nie tak dawno wydawało się być bardzo odległe i trudne do zrealizowania. Trzeba marzyć - ale marzyć z wiarą w spełnienie marzenia. A ponieważ wiara bez uczynków jest martwa, to i bez zrobienia choćby małego kroku ku marzeniu nic się nie wydarzy. Trzeba marzyć tak, by marzenie stawało się jakimś celem, cel planem, a z czasem plan - wspomnieniem. Tylko wtedy marzenie ma sens - inaczej pozostanie męką niespełnienia.






Komentarze

Popularne posty