Z nurtem Czarnego Czeremoszu

Szary ranek nie zachęca nas do wstania, szczególnie, że w cieple małej czarnohorskiej kapliczki jest naprawdę przyjemnie. Mobilizuje jednak chęć w miarę sprawnego zejścia do Szybenego, skąd o godz. 14 odjeżdża jedyna marszrutka do Werchowyny. W nocy padał deszcz - jakie to szczęście, że niczym manna z nieba pojawiła się ta skromna kaplica.

Ku dolinom.. W drodze do Szybenego

Po szybkim śniadaniu pakujemy plecaki i ogarniamy kapliczkę, by zostawić ją bez jakiegokolwiek śladu naszej obecności. Dla nas to niezwykle ważne - pamiętamy, że w tym świecie gór to my jesteśmy gośćmi z nizin, toteż nie chcemy tu pasterzom zmieniać czegokolwiek.

Połonina Wesnarka żegna nas cała zakryta mgłami, a kapliczka, która użyczyła nam tej nocy schronienia, wygląda jak łupina orzecha na wielkim morzu.

Gościnna, pasterska kapliczka

Mijamy zabudowania pasterskiej staji i każdy krok staje się tym przybliżającym nas ku dolinom. Pogoda sprzyja - choć widoków nie dane jest nam podziwiać, to jednak w takich okolicznościach o wiele łatwiej pożegnać się z górami niż w pięknej, słonecznej pogodzie.

Połonina Wesnarka

Stopniowo miejsce potężnych świerków zajmuje las liściasty co oznacza, że jesteśmy już dość nisko. Nie znaczy to jednak, że jesteśmy blisko jakiejś cywilizacji - do niej czeka nas jeszcze bardzo daleka droga przez doliny. Liście drzew nabrzmiałe świeżą, soczystą zielenią i kipiące wilgocią od deszczu pozwalają nam łapać ostatnie oddechy jeszcze dzikiej, wschodniokarpackiej przyrody. U zbiegu potoków Szybeny i Pohorylec, przy niewielkim przysiółku o takiej samej nazwie, robimy krótki odpoczynek - pokąsały nas niemiłosiernie jakieś meszki, toteż maść na ukąszenia daje choć chwilowe ukojenie. To też ten moment, gdy myjemy i składamy kijki trekkingowe - podczas tego wyjazdu nie będą już nam potrzebne, pora pożegnać się z górami. Marmarosze, Czarnohoro - do zobaczenia!

Przysiółek Pohorylec

Po dłuższej chwili marszu doliną potoków docieramy do Szybenego - niewielkiej wsi dosłownie na końcu świata, gdyż 6 km od niej w górę Czeremoszu znajduje się już tylko niezamieszkały Burkut - dawne uzdrowisko, słynące z doskonałych wód. Na próżno o Szybenem szukać informacji - stare książki wspominają jedynie, że było dogodnym miejscem, by rozpocząć wędrówkę po Połoninach Hryniawskich czy Górach Czywczyńskich. Przed wojną znajdowała się tu też placówka Straży Granicznej i Straży Celnej. W pobliżu wsi zbudowana została na Czarnym Czeremoszu Klauza Szybeny - budowla służąca do spiętrzania wody rzek górskich, którymi dokonywano spławu drewna, wyrąbywanego w górnym biegu tych rzek. W Karpatach Wschodnich najwięcej klauz istniało w dorzeczu obu Czeremoszów. Dzisiaj pozostały po nich już tylko zarośnięte ruiny, choć często nadal tworzą małe jeziorka. Na ten temat więcej postaram się napisać przy okazji wędrówki w Górach Czywczyńskich, gdyż wtedy chcielibyśmy odwiedzić kilka takich miejsc, w których znajdują się pozostałości po przedwojennych klauzach. Jak wyglądał spław drewna Czeremoszem, można zobaczyć tutaj od 4:05 - Dawne Karpaty Wschodnie .

Klauza Szybeny

We wsi niewiele się dzieje, trudno też dostrzec gdziekolwiek sklep. Docieramy jednak w okolicę zastawy, gdzie pogranicznik z daleka wypatruje nas czujnym wzrokiem, niejako przyciągając do siebie. Podchodzimy i pytamy, gdzie sklep - wskazuje nam blaszaną budę obok, ale żeby nie było tak beztrosko, prosi też o dokumenty. Wyciągamy paszporty, sprawdza i zamieniamy z nim kilka słów - o nieciekawej pogodzie, o turystach, o tym, skąd jesteśmy. Młody chłopak jest świetnie wyposażony w porównaniu do spotykanych wcześniej pograniczników - pełne umundurowanie, kamizelka i krótka broń, a nie kałasznikowy jak spotykani wcześniej pogranicznicy.

Szybene - zastawa pograniczników. Każdy wjeżdżający do wsi jest kontrolowany

Udajemy się do sklepu, gdzie korzystając z namiastki cywilizacji kupujemy mocną kawę z ekspresu, jakieś drożdżówki, ciastka, piwo. Pani jest niezwykle miła i chyba starała się wypowiadać każde słowo możliwie najwyraźniej, byśmy jak najlepiej zrozumieli. Zaopatrzeni w przysmaki, które przez ostatnie 5 dni były poza naszym zasięgiem, siadamy pod przyjemną wiatą przy sklepie i tak spędzamy czas aż do chwili przybycia naszej marszrutki.


Szybene - sklep i przyjemne podsklepie ;-)

Do odjazdu marszrutki mamy ponad 3 godziny, toteż czas płynie nam na leżeniu na ławkach, ale przede wszystkim obserwowaniu spokojnego życia tej wsi, o której zdawać by się mogło, zapomniał świat a nawet Bóg. Życie koncentruje się wokół sklepu, do którego co jakiś czas ktoś zagląda, a niektórzy nawet po kilka razy, jakby w środku dnia nie mieli nic innego do roboty. A to jakaś babcia, a to jakiś starszy mężczyzna na rowerze po piwo. Niewiele się dzieje, a przez ten cały czas we wsi pojawiają się ledwie dwa auta. Na kawę przychodzi też trzech pograniczników z pobliskiego posterunku - oprócz zastawy jest tu większy posterunek na kształt tego w Diłowem. Rozglądamy się po wsi, a wyciągnąwszy mapę przemykamy po niej palcami, a wzrokiem po okolicznych wzgórzach, myśląc już o przyszłorocznej wędrówce po Górach Czywczyńskich. Wtedy tutaj moglibyśmy odebrać dozwił na wędrówkę granicą dalej na południowy-wschód.

Jedząc i komentując niczym przekupki wiejską rzeczywistość Szybenego mija nam czas do odjazdu marszrutki, która w końcu pojawia się na horyzoncie. Pojawia się też czarna, gradowa chmura, a oprócz niej huculska starowinka, która podchodzi do nas z kawałkiem sera, zachęcając do skosztowania. Trochę się opieramy, ale babcia nie daje za wygraną. W końcu ulegamy - prosimy, by nam odkroiła kawałek i kupujemy pyszny ser na pożegnanie z górami. Starsza pani zagaduje nas jeszcze, skąd jesteśmy i opowiada, że ma też rodzinę w Polsce. Na Ukrainie już trudno się natknąć na kogoś, kto by tej rodziny w Polsce nie miał. Może to taka kolei losu, a może to niemy chichot historii .. Pewnie przyszłość i matka historia za kilkadziesiąt lat same doskonale skomentują ten przedziwny bieg wydarzeń.

Czarne chmury nad Szybenem.. I szlaban przy wjeździe do wsi

Szybene żegna nas ogromną ulewą, piorunami i gradem. Podróż marszrutką trochę napawa mnie niepokojem - tutejsza droga często jest podmywana przez silny nurt Czarnego Czeremoszu, a w wielu miejscach są też aktywne osuwiska. Podróż tym odcinkiem, na dodatek w taką pogodę, może naprawdę podnieść poziom adrenaliny.

Czarny Czeremosz w Szybenem

Jak Czeremosz płynie z tak bliskich naszym sercom szczytów i połonin, tak i my z jego nurtem opuszczamy te ukochane góry, aby zmierzać ku dolinom. Będąc często w górach wydaje się, że to tam życie jest prawdziwe - przepełnione wolnością, przestrzenią, pięknem. Tak beztroskie, jakby jutra miało nie być, bo maluczki człowiek pośród głosów przestrzeni zajmuje się tylko dniem dzisiejszym, nie patrząc na to, co było wczoraj ani na to, co będzie jutro, bo obie te krainy już i jeszcze nie istnieją. A może jednak jest zupełni inaczej, może to właściwe, prawdziwe życie dzieje się właśnie w dolinach, skoro nawet potężna górska rzeka tak szybko ku nim gna, chcąc czym prędzej opuścić strome górskie stoki, mknąc szybko w dół, by w łagodnych dolinach uspokoić nurt i pełna spokoju płynąć ku swemu celowi, gdziekolwiek on jest? Przemierzamy więc marszrutką 30 kilometrów doliny wraz z nurtem Czarnego Czeremoszu, który towarzyszy nam w tej niełatwej drodze ku geograficznym i życiowym dolinom.

Ku cywilizacji.. 30 km jedziemy ponad 1,5 h

Po południu docieramy do Werchowyny - dawnego Żabiego, które uchodzi za huculską stolicę. Łapiąc resztki zasięgu udało nam się dwa dni wcześniej zarezerwować jakiś nocleg, ku któremu zmierzamy nad brzegiem Czarnego Czeremoszu. "Karpackie schastie", czyli Karpackie Szczęście okazuje się być rzeczywiście szczęściem - ładny, nowy drewniany dom, piękna kuchnia dla gości, wszędzie czysto, a na dodatek otrzymujemy ogromny pokój w rewelacyjnym standardzie za ok. 27 zł od osoby. Chyba pierwszy raz trafił nam się na Ukrainie tak świetny nocleg, a do tego z niesamowicie życzliwą gospodynią. Nic jednak nie było w tym momencie tak ważne jak to, że w końcu mamy prysznic i ciepłą wodę. Przebywanie kilka dni z dala od cywilizacji, całymi dniami wędrując i zadowalając się byle szopą powoduje, że spokojny odpoczynek smakuje inaczej, intensywniej, a każda chwila zdaje się koić zmęczone wędrówką nogi i myśli.

Normalna kąpiel po 5 dniach wędrówki jest niczym spełnienie najlepszego marzenia. Dopełnieniem szczęścia jest fantastyczny taras, na którym spędzamy dłuższą chwilę, delektując się widokiem Werchowyny - Żabiego i szumem Czeremoszu. Na późny obiad wybieramy się do knajpy "Ukrainoczka" i tu już powracamy do standardu ukraińskich prowincji - w lokalu pusto, pani każe szybko wybierać potrawy, bo zaraz kuchnia już będzie "zakryta", z głośników dobywają się nuty ukraińskiego disco polo pt. Nataszka, a wystrój to takie pomieszanie baru mlecznego i pałacowych wnętrz. Kogoś, kto nie zaznał takich klimatów, mogłoby to zniechęcić, ale nas już zupełnie takie miejsca nie dziwią. Wręcz przeciwnie - mimo dziwnego klimatu zwykle można w nich zjeść naprawdę dobrze, a do tego tanio.

Z nurtem Czarnego Czeremoszu dotarliśmy do Żabiego

Wieczór upływa nam miło siedząc na przyjemnym tarasie w naszej werchowyńskiej "rezydencji". Podsumowujemy po krótce wyjazd, nadrabiamy internetowe braki, korzystając z dobrodziejstwa internetu, którego byliśmy pozbawieni przez 5 dni. na Huculszczyźnie planujemy spędzić jeszcze jeden dzień - postanawiamy wybrać się do Kosowa, który przed wojną uchodził za stolicę huculskiego rękodzieła, a dodatkowo znany był z Lecznicy doktora Tarnawskiego oraz słynnego huculskiego targu.






















































Komentarze

Popularne posty